Make love, don't fight - o kościelnym znaczeniu solonego kartofla
Styczeń odebrał mi resztki życia prywatnego. Przez ponad 5 tygodni z trudem łączyłam obowiązki zawodowe oraz studenckie: jeździłam na praktyki, tworzyłam pracę licencjacką, przystępowałam do kolejnych egzaminów….i praktycznie zamieszkałam w miejscu zarobkowania. Z rzadka pojawiałam się w domu, przeważnie z intencją natychmiastowego udania się przed komputer. Gdy rozpoczął się luty, wiedziałam, że trzeba przetrwać jeszcze 7 dni. Dowiedziałam się o niezaliczeniu jednego z egzaminów, ale nie czułam goryczy. Chciałam zakończyć tę gehennę, wyspać się we własnym łóżku…. Skończyłam. Dzień po rozliczeniu praktyk odwiedziłam dziadków, dawniej mieszkańców jednego z lubelskich miast, a obecnie obywateli Mokotowa. Gawędziliśmy przy kawie i serniku. Tuż przed siedemnastą opuściłam ich mieszkanie i udałam się na starówkę. Nietrudno zgadnąć, że do kościoła. Odniosłam wrażenie, że w zabytkowej części stolicy najłatwiej o dobrą homilię. Zapamiętałam słynny fragment: Wy jesteście solą dla