Buntownik z (braku) wyboru

Utarło się, że Polak to stworzenie bogobojne. W naszej świadomości funkcjonuje obraz rycerza, wojownika, żołnierza, co dla Boga i ojczyzny życie odda, Kościoła nie opuści, a Matkę Boską czci bardziej niż rodzoną. Gdyby jednak pogadać z rodakami, prędko okazałoby się, iż praktyka ich ma charakter głównie instrumentalny i pokazowy – chodzę, bo chcę sobie załatwić Niebo albo chodzę, bo nie chcę, żeby mnie pytali, dlaczego nie chodzę.

Boże Narodzenie i Wielkanoc obchodzić trzeba z pompą, dziecko ochrzcić i do Komunii posłać, ślub kościelny wziąć, o katolicki pogrzeb też się zatroszczyć. Pakiet poszerzony zawiera bierne uczestnictwo w niedzielnym nabożeństwie (podczas którego Jan Kowalski wymyśla obiady na przyszły tydzień), powieszenie w każdym pokoju krzyża (zamiennie z portretem Jana Pawła II) oraz posłanie potomka do bierzmowania. To ostatnie bywa zresztą punktem zapalnym; osiągnięcie chrześcijańskiej dojrzałości z reguły równa się oficjalnemu pożegnaniu Kościoła w obecności biskupa. Nie wierzycie?

No, to uwierzcie.

Świątynne mury odwiedzam 2 razy na tydzień. Widuję tam sporo ludzi w wieku podeszłym, a więc grubo po siedemdziesiątce. Przychodzą, bo wierzą, przychodzą, bo chcą sobie wymodlić życie wieczne, przychodzą, bo im się nudzi w mieszkaniu. Różne są powody.

Widuję ludzi w wieku średnim, na oko między czterdziestką a pięćdziesiątką. Przychodzą, bo wierzą, przychodzą, żeby pokazać, jak przykładnymi katolikami są, przychodzą, aby pobożności nauczyć swoje kilkuletnie dzieci. Rodzice śpiewają Idzie mój Pan albo O Panie, Tyś moim pasterzem, a malec radośnie popyla ruchem wahadłowym od kropielnicy do bocznego ołtarza, skutecznie odwracając uwagę wiernych od treści merytorycznych.

Ludzi młodych, lat kilkanaście lub dwadzieścia parę, widuję najrzadziej. Tłumnie pojawiali się, gdy trzeba było odfajkować gorzkie żale albo nabożeństwo majowe, wymagane przez indeks kandydata do wcześniej wspomnianego bierzmowania. Skoro już wszystko zaliczyli, nie widzą potrzeby, aby dalej oglądać to przedstawienie.

Bo młodzi nie lubią farsy i ściemy, a religijność we wspomnianym wydaniu inaczej się nie kojarzy.


Prześladowani za (nie)wiarę

Czasami zaniechanie praktyki nie powoduje większych awantur. Bywa, że rodzice odpuszczają już po odebraniu przez pociechę prezentów komunijnych – na kolejne imprezy już nie namawiają, presji nie czują. Bywa, że oczekują od potomka kolejnego kroku – i dopiero namaszczonemu Kubie czy Piotrusiowi dają spokój. Bywa też, że każą przyjąć wszystkie sakramenty, zabierają dziecku prywatność, narzucają swoje poglądy estetyczne i polityczne.

Tak, zmuszają. Inaczej tego nazwać się nie da.

Kubuś czy Piotruś cierpi, bo ma własny pomysł na życie, ale podążanie za marzeniami spotyka się z kpiną. Wszyscy znamy, choćby z opowieści, nieśmiertelny argument:


Wersja również spotykana to straszenie piekłem albo wyolbrzymione do granic absurdu manifestowanie cierpienia – jeżeli nie chodzisz do kościoła, to mamusi jest przykro. Tatuś się martwi, bo widocznie był kiepskim ojcem, skoro wiary nie przekazał. Babcia będzie dalej chorować, wujek zza granicy nie wróci. Toksyczna rodzina szantażuje juniora, wyrabiając w nim poczucie winy za niespełnione wizje starszych.

Przeglądałam kiedyś zasoby sieci, chcąc poznać stanowisko kapłanów względem przymuszania młodzieży do pobożności. Nie oczekiwałam cudów na kiju.

Natknęłam się na trzy wypowiedzi.


Skrótowo: zakonnik Paweł Krupa twierdzi, że zmuszać nie warto. Równocześnie  jednak wspomina o wartości wspólnej modlitwy. Jako potwierdzenie używa znanej legendy Pan Tadeusz. 

Skrótowo: zakonnik Szymon Popławski uważa, że zależy to od konkretnego przypadku. Kładzie szczególny nacisk na znajomość dziecka i jego psychiki, bo tego samego leku nie jesteśmy w stanie podać wszystkim ludziom. 

Był jeszcze film księdza Rafała Główczyńskiego, zbyt długi na wstawianie. Abyście jednak niczego nie stracili, streszczę: przedstawiał odrzucenie wiary za element rzeczywistości – tak było i będzie. Kapłan wskazał stosowne fragmenty z Biblii (chyba jako jedyny), a potem sugerował, coby naukę Chrystusa prezentować w sposób atrakcyjny i nienachalny.

Nie będę wskazywała faworyta spośród tych trzech, nie będę również wdawała się w rozważania, kto ma rację, a kto nie. Nie chcę mówić o różnicach, lecz o wspólnym przesłaniu: ważne, aby nie tracić kontaktu z dzieckiem, dobrze je znać i dużo rozmawiać. To padło w każdym nagraniu, niekiedy trochę innymi słowami, niekiedy między wierszami. Ale padło – i prawidłowo.

 

Od spowiedniaka do pośredniaka

Polska jest – do pewnego etapu – całkiem przyjemnym miejscem na wychowanie dziecka w wartościach katolickich. Nie dlatego, że wierzących rodziców jest stosunkowo dużo. Raczej ze względów na mnogość katolickich środków masowego przekazu, adresowanych do odbiorców i odbiorczyń poniżej dziesiątego roku życia. 

Na początku tego milenium dosyć popularna była Edycja Świętego Pawła, odpowiedzialna za wydanie krótkiego serialu animowanego X przykazań. Wszystkie odcinki posiadam na nośniku VHS. Kaseta działa, a ja zastrzeżeń względem treści merytorycznych NIE MAM, bo faktycznie trudny temat Dekalogu został przedstawiony w sposób nieurągający komukolwiek.

W tym samym okresie powstawały największe hity Arki Noego Nie boję się, gdy ciemno jest, Sieje je, Jezus ratownik albo Przebaczone winy, darowane długi. Instrumentarium raczej klasyczne, rytmy folkowe, śpiewy dziecięce naturalne i spontaniczne, teksty dostosowane do percepcji kilkulatka. Dorosłym też się podobało. Mam na półce 3 płyty, oddawać nie zamierzam.

Zespół ten udzielił się również podczas produkcji Ja jestem, pierwszej polskiej gry ewangelizacyjnej i – niestety – najbardziej udanej. O programach tego typu stworzyłam dość obszerny tekst w sierpniu 2021 roku. Wiecie, że żadna arcydziełem nie była. Ale Ja jestem się kupowało, bo stanowiła (niezbyt kosztowną) nowość na rynku.

Zrzut ekranu z gry "Ja jestem" - scena w domu rybaka Zebedeusza. 

Kolejny zrzut ekranu - rozmowa z rybakiem Jeremiaszem.

Pamiętam też, że chrzestna przynosiła mi kolejne wydania Anioła Stróża, którego historia sięga znacznie dalej niż mediów wcześniej opisywanych. Katolicki miesięcznik wydawany jest od 1911 roku, wciąż w wersji papierowej, choć niewątpliwie coraz atrakcyjniejszej wizualnie. Co jakiś czas do numerów dołącza się płytę CD ze słuchowiskami, piosenkami, autorskimi opowiadaniami. Zapamiętałam to medium jako fajne, rozwijające i przyjemne w odbiorze.

Sytuacja młodzieży licealnej i studenckiej przedstawia się zgoła odmiennie; nimi zajmowano się rzadko, bo prawie nikt wiedział, jak w adekwatny sposób podejść do istotnych zagadnień. Uraczę Was historią ze swojego życia. Będzie krótko i treściwie. Oto mamy parafię w podwarszawskich Markach, rok 2014 lub 2015 naszej ery. Siedziałam wśród 80 kandydatów do bierzmowania. Nadszedł ksiądz i zawołał:

A teraz wstajemy i rączki składamy! No, już! Rączki składamy jak aniołki Boże.

Szok?

Nieeeeee, dobrze przeczytaliście. Mówił w ten sposób do szesnasto- i siemnastolatków. Potem przyszła jakaś kobieta, pracująca z małżeństwami. Chyba opowiadała o miłości, dość ładnie, bez moralizowania i historyjek o złym mieszkaniu przed ślubem. Wykład wartościowy, acz niedopasowany do naszych potrzeb. Za dużo treści filozoficznych. 

Na lekcjach religii, odbywających się w szkolnych murach, wiało nudą. Niekiedy prowadzący mieli koncepcję, aby odtworzyć film. Pasja Mela Gibsona byłaby popularna w okresie wielkopostnym, gdyby nie fakt, że jako twór skrajnie brutalny wymagała zgody rodziców. Pozostawał – o zgrozo – Bóg nie umarł, słusznie sklasyfikowany przez serwisy internetowe jako propagandowy i skierowany do bardzo niewybrednego odbiorcy. Znowuż: adultyzacja albo infantylizacja. Pozostawało rąbać wszystkim znane zagadnienia. Młody człowiek stawał się ekspertem z dziedziny historii chrześcijaństwa, głównie w ujęciu starożytnym, wymieniał święta liturgiczne, odróżniał hostię od konfesjonału, recytował modlitwy i przykazania. Wiedza głównie teoretyczna, wystarczająca, aby otrzymać wpis w indeksie i piątkę na świadectwie. A potem – odejść.

Zdradzę Wam pewną tajemnicę. Spowiedniak albo budka spowiednicza podoba mi się dużo bardziej niż pochodzący z łaciny konfesjonał. Brzmi bardziej po polsku, swojsko, od razu wiadomo, o co chodzi. Pewnie wielu wiernych by się oburzyło, ale… ale nie musicie iść za moim przykładem.


Oda do młodości

Jakby nie patrzeć, adolescentowi nie brakuje powodów do narzekania. Rodzice i dziadkowie nie przekonują, chrześcijańscy wydawcy zaniedbują, księża i katecheci nudzą, a wiele rytuałów zwyczajnie odrzuca. I z tej przyczyny stanowią wielki Dar dla swoich rodziców. Dzięki temu Darowi familia może się rozwijać i uczyć pokory; nie stawiać się na równi z Bogiem, nie wymuszać czegoś, na co faktycznie nie ma się wpływu. Ten, który ma odejść – odejdzie prędzej czy później. Wiara jest łaską. Nie każdy dostępuje jej w tym samym czasie. A jeśli będziemy grozić, nakazywać, zmuszać, szantażować, to odczłowieczymy własnego potomka. Cechą człowieczeństwa jest dokonywanie wyborów. 

Bóg jest dobry, bo daje życie. 

Życie się składa z doświadczeń. Na bazie doświadczeń człowiek uczy się, co jest właściwe, a co zgubne. Jeżeli wyznawane wartości znajdują potwierdzenie w doświadczeniach, wówczas te pierwsze zyskują na mocy – dobrze czyniłem, miałem rację. Gdyby natomiast wielokrotnie spotykały go przykrości, dotykały straty osobiste i moralne, wtedy poszuka innych przekonań. Między innymi dlatego dorastamy.

Wy – rodzice, dziadkowie, opiekunki i opiekunowie – macie wpływ na życie swojego syna czy córki, ale bardzo ograniczony. Jest szkoła, kluby sportowe albo grupy teatralne, środowisko pracy, są media. Dziecko potrzebuje różnych doświadczeń, różnych problemów, aby się zmierzyć, różnych bodźców. Rodzina wszystkiemu nie zaradzi – czterdziestoletnia ciotka Teresa spod Kalisza nigdy nie stanie się kumpelką dla trzynastolatki. Nawet nie próbujcie sobie wmawiać, że będzie inaczej.

Módlcie się, gdyż modlić się warto za każdego człowieka. Kto się modli, ten dobrze życzy bliźniemu. Chyba kochacie swoje dzieci, prawda? 

Powstrzymajcie się natomiast od czynienia wyrzutów, boście młodego czy młodej na zbiórce ministranckiej nie widzieli, a kiedyś chodził. Zamiast tego pytajcie: co robisz? Co ciebie teraz ciągnie? Czego słuchasz? Dlaczego to jest dla ciebie ważne? Co mogę dla ciebie zrobić? Chciałabym poznać Kingę – skoro tyle o niej mówisz, to pewnie fajna osoba.

Z cudzych doświadczeń – również będących darem Boga – często wykluwa się coś ciekawego. Wasze dziecko dostaje jedne talenty, a Wy drugie. Tak jak w przypowieści. Trzeba eksperymentować, trzeba próbować, trzeba poznawać, bo inaczej zakopujecie swój potencjał w ziemi. A to już grzech.

Komentarze

  1. Bardzo jasny i konkretny przekaz, uważam że wiele młodych ludzi to powinno przeczytać, pozdrawiam. Kozerator

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło czytać takie komentarze :) Miałam nadzieję, że moje przemyślenia okażą się wartościowe dla Czytelników. Pięknego wieczoru!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wiedźmy nie będą istnieć, gdy przestaniesz je palić

Co świętować w lutym?

Syndrom rozczarowanej królewny – patologiczna miłość według Walta Disneya