Pokłońmy się słońcu! Esej o zderzeniu kultur w oparciu o „Midsommar” Ariego Astera

 Kino Muranów hołduje zwyczajowi, aby przynajmniej raz w ciągu wakacji zaprezentować mieszkańcom stolicy film tak nietuzinkowo zrealizowany, że wymykający się standardowym sposobom klasyfikacji. Jedni określają go mianem horroru, inni skłaniają się ku etykietce dreszczowca, a jeszcze inni powiadają, iż to po prostu społeczny dramat, będący całkiem realistyczną ilustracją rozpadających się więzi. Na wyświetlony w 2022 roku Midsommar przybyły tłumy – a ja nie zapomniałam swojego szoku, bo sytuacja, aby sala kina studyjnego osiągnęła stan zapełnienia powyżej 20% należy do niebywałej rzadkości. Dumam od dekady, jakie jest zasadnicze źródło utrzymania takich iluzjonów, skoro ludzkość pokochała multipleksy, zaś od delektowania się twórczością ambitniejszych twórców zwyczajnie stroni – choć bilety często tańsze i smród prażonej kukurydzy nie dokucza.

Dzieło Ariego Astera dokonało niemożliwego: 238 miejsc było zajętych.

Nikt nie przyszedł z wycieczką szkolną, nie było też (na szczęście!) rodziców z dziećmi, gdyż drastyczność tego dzieła wybitnie nie odpowiada możliwościom widza poniżej szesnastego roku życia. Publiczność, przynajmniej częściowo, świadoma była, z jakimi treściami się zetknie. Niektórzy przychodzili po raz któryś, by przedstawić historię przyjaciołom, inni natomiast postanowili po prostu skorzystać z nieobecności infantylnego repertuaru Disneya.

Midsommar przeraził, zszokował, wbił w fotel. Nie tylko dlatego, że złowrogie rytuały odbywały się w pełnym słońcu zamiast pod osłoną nocy. Postawił przed odbiorcą trudne pytanie o hierarchię wartości w starciu skrajnie odmiennych kultur. Nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi – dzieło to mnoży pytania zamiast je redukować. Prezentując złożoność zagadnienia, jakim jest miejsce jednostki w różnych kręgach kulturowych, czuję się w obowiązku uprzedzić Czytelnika (bądź Czytelniczkę), że nie zrezygnuję ze spoilerów. Zawarcie pewnych szczegółów jest mi po prostu potrzebne; trudno o rzetelne analizy bez odwoływania się do konkretnych przykładów. Zwłaszcza, jeżeli we wszystko, co najlepsze, obfituje jedno dzieło.


Piąte koło u wozu

Dani Ardor (znakomita Florence Pugh) poznajemy na chwilę przed tragedią, będącej pokłosiem problemów jej siostry – cierpiąca na chorobę dwubiegunową Terri doprowadza do śmierci nie tylko siebie, ale też rodziców. W przeciągu jednej nocy ginie zatem trzech członków rodziny Ardor. Nasza bohaterka jest załamana, toteż potrzebuje wsparcia ukochanego chłopaka, z którym jest już – o dziwo! – ponad trzy lata. Moje zdumienie bierze się stąd, że Christiana (Jack Reynor) cechuje egoizm i niedojrzałość; zatroszczyć się o swoją kobietę nie potrafi, najchętniej zapomniałby o jej istnieniu, a w dodatku otacza się fatalnym towarzystwem. 

Co rozumiem przez fatalne towarzystwo?

Christian ma trzech kolegów. Dwóch cechuje jeszcze większy egoizm, połączony z zamiłowaniem do narkotyków, niewybrednych żartów i miłosnych igraszek z przypadkowo poznanymi kobietami, oczywiście bez żadnych zobowiązań. A trzeci pochodzi ze Szwecji, dokąd wszystkich (dotychczas ukazanych) bohaterów zaprasza.

Christian zasadniczo nie ma ochoty brać ze sobą Dani, bo jej obecność kojarzy się z przykrymi powinnościami – a od powinności najlepiej ucieka się za ocean. Zabrakło mu jednak dostatecznego kurażu, aby otwarcie informować ją o swych zamiarach i nawet argument, jakoby wyprawa służyła zebraniu informacji do pracy naukowej wypada nieprzekonująco. On będzie antropologiem, ona psycholożką – jak niby miałaby przeszkadzać? Dani zadręcza się, że jest zbyt natarczywa, natrętna, zanadto obarcza go swoim towarzystwem, a równocześnie wie, że nie ma już nikogo bliskiego; nie otrząsnęła się jeszcze po stracie całej rodziny i bardzo cierpi.

Christian nie potrafi brać odpowiedzialności za siebie, a co dopiero za kogoś innego. Dwóch jego kolegów trzyma Dani na dystans, ograniczając kontakt z nią do absolutnego minimum. A trzeci, ten sympatyczny Szwed, co zaprasza wszystkich do rodzinnej wioski, okazuje współczucie i zrozumienie, niejako zapowiadając widzowi finał całej historii. Odbiorca, znający zakończenie, zdaje sobie sprawę, że oto kamień, odrzucony przez budujących, stał się głowicą węgla – odsunięta od amerykańskich znajomych dziewczyna wzbudziła wielkie zainteresowanie szwedzkiej sekty, by ostatecznie stać się jej częścią.


Ramię w ramię

Samoistnie pojawia się pytanie, czy sprawy mogły przybrać inny obrót. Osobiście wątpię. Jestem przekonana, że kolegom Christiana od początku sądzona była zguba, nawet gdyby mieszkańcy szwedzkiej wioski nie składali (w myśl dawnego zwyczaju) ofiar z ludzi. Społeczność Harga i przedstawicieli zachodniego świata dzieliła przepaść kulturowa.

Amerykanów przedstawiono jako chciwych, skupionych na realizacji własnych pragnień, pozbawionych empatii i szacunku względem kogokolwiek. Cokolwiek zdobędą, pozostawią to raczej dla siebie; przemawia przez nich pycha i arogancja. Nie czynią niczego bezinteresownie. Wszystko, z czym mierzy się jednostka, jest wyłącznie jej dylematem.

Mieszkańcy Harga, pomimo obyczajów, postrzeganych przez zagranicznych gości jako ekscentryczne i barbarzyńskie, trzymają się razem. Mają wspólną sypialnię, razem spożywają posiłki, biorą udział w tych samych uroczystościach i dzielą się obowiązkami. Nikt nie hamuje się z wyrażaniem emocji. Solidarnie przeżywają zarówno radości, jak i smutki – emocje jednostki „rozkładają się” po całej społeczności. Wspólnota nie oznacza jednolitości. Zadania mieszkańca (mieszkanki) różnią się zależnie od płci, wieku, etapu w życiu i osobistych uzdolnień; inna jest rola piętnastoletniej dziewczyny, inna jest rola siedemdziesięcioletniego seniora. Dostosowanie się do panujących zwyczajów gwarantuje, że nikt nie będzie osamotniony – a takiej pewności nie mieli młodzi Brytyjczycy czy Amerykanie. Mogli należycie wykonywać swe obowiązki, a potem zostać odtrąconymi przez grupę.

Dani doznała traumy, tracąc siostrę i rodziców. Dotarło do niej, że nie ma już nikogo bliskiego, panicznie bała się następnego dnia. Niemowlę, urodzone we wsi Harga, nie cierpiało z powodu rozłąki z matką, przebywającej na Pielgrzymce, a zatem poza granicami komuny. Było wychowywane przez całą społeczność. 
Główna bohaterka dawała upust swojemu cierpieniu w izolacji, najczęściej w toalecie lub za stodołą. Społeczność wioski nigdy nie pozostawała płaczącego człowieka samego – pocieszany był ojciec Ulf, uspokajana była Dani po odkryciu zdrady Christiana.
Josh i Christian rywalizowali, wzajemnie wytykając sobie słabości, bo każdy chciał, aby jego praca doktorska była lepsza. W życiu pogańskiej sekty nie było miejsca na wyścig szczurów – ważne było to, co czyni się dla dobra całej zbiorowości. Ten, kto mógł oddać swoje życie, czuł się zaszczycony.
Amerykanie traktowali dostęp do wiedzy jako coś oczywistego, łatwego do uzyskania w bibliotece czy na stronach internetowych. Wiele aspektów życia sekty owianych było tajemnicą, której zgłębianie skutkowało bolesnymi konsekwencjami.
Christian chodził z kolegami do restauracji, gdzie zatrudniony personel obsługiwał ich zgodnie z zasadą nasz klient, nasz pan. Jeść mogli pizzę i sączyć alkohol, nie przejmując się kimkolwiek poza swoimi wąskim gronem. W społeczności Harga kobiety piekły mięsne bułeczki i parzyły herbatki dla całej wioski. Wiele potraw miało znaczenie symboliczne, rytualne, dlatego dbano, aby każdy ich skosztował.
Christian oraz Dani, tak jak Connie i Simon, żyli w nieformalnych związkach, których istnienie zależało przede wszystkim od nich samych. Kojarzeniem par w filmowej sekcie zajmowała się starszyzna…..

…i jak się okazuje, rozdzielaniem również. Nie ulega bowiem wątpliwości, że rozbicie związku dwójki głównych bohaterów było od początku zaplanowane. Być może nawet jeszcze przed wyjazdem z Ameryki.

Love bombing

Niektóre sekty znane są z tego, że potencjalnych członków werbują poprzez wylewne okazywanie zainteresowania, ciepła i wszelkich innych serdecznych uczuć. Bywa, że posuwają się jeszcze dalej.

Działająca w Polsce Wspólnota Niezależnych Zgromadzeń Misyjnych „Rodzina”, znana też jako Dzieci Boga (ang. The Family International), założona przez Davida Berga, znana jest z szerzenia prostytucji sakralnej, przejawiającej się praktyką flirty fishing. W dużym skrócie polegała ona na ewangelizowaniu ludzi poprzez flirt, seks i rozprowadzanie czasopism, łączących treści biblijne z erotycznymi. Członkowie nie uznawali celibatu, dzielili się partnerami, płodzili dużo potomków. Często jedna kobieta była biologiczną matką 10-12 dzieci. Obyczajowość zmienili w latach 80. XX wieku, kiedy pojawił się problem wysokiej zachorowalności na HIV. 

Ruch przetrwał jednak do dziś. Zdaniem Wikipedii liczy na terenie naszego kraju około 300 członków. Stronę internetową też mają, również w naszym języku. Zaglądałam.

Członkami sekt zostają ludzie z niezaspokojonymi potrzebami, przeżywający dużo smutku i trudności w życiu. Prezentują niską samoocenę i słabe poczucie własnej wartości, często pochodzą z domów, które nie funkcjonowały prawidłowo. Jak pisały Anna Wawrzonkiewicz-Słomska oraz Paulina Cabak z Małopolskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Tarnowie: grupa wydawać się będzie drugą, ale tą lepszą rodziną dla jednostki. Natomiast dla młodych ludzi bardziej pociągające atrakcyjniejsze są czynniki estetyczne, czyli np. tajemnicze spotkania, muzyka taniec, śpiew, dobra zabawa. Członkowie sekt (…) sprawiają (...) wrażenie beztroskich i szczęśliwych ludzi, do których warto się przyłączyć.


Przypadek Dani dobrze wpisuje się w ten schemat; prawdę mówiąc, w Ameryce nie miała już czego szukać. Równocześnie jest mało prawdopodobne, aby jako nowicjuszka wygrała konkurs na najdłuższy taniec pod słupem – odbiorca filmu powinien być świadomy, że uhonorowanie jej jako Majowej Królowej ukartowano na początku. Tylko tę jedną, zagubioną owieczkę chciano wdrożyć do lokalnych tradycji, otoczyć opieką innego mężczyzny, zbliżyć do nowych przyjaciółek, by wkrótce usłyszała: jesteśmy jak siostry.

Tym sposobem rozpoczęła nowe życie na Starym Kontynencie.


Owocowe gody

Związek dwójki głównych bohaterów prawdopodobnie rozpadłby się także w innych okolicznościach, bo różnic było mnóstwo, a istnienie spoiw stało pod dużym znakiem zapytania. Aby zakończyć toksyczną relację, nie potrzebowali wyjazdu za granicę. Jest prawie pewne, że gdyby pozostali w Stanach Zjednoczonych, nie obchodziliby już czwartej rocznicy.

Tak jak napomknęłam na początku, na projekcję zabierać należy widzki i widzów dojrzałych – nie tylko przez wzgląd na brutalność niektórych scen, ale przede wszystkim na tematykę i powolną akcję. Odbiorca bardzo młody (lub bardzo niewymagający) oczekuje widowiskowego kina pełnego nagłych zwrotów akcji, poruszającego zagadnienia chwytliwe. Chętniej oglądamy narodziny niż agonię związku, chętniej też mówimy o problemach jednostek aniżeli grup. Tymczasem obydwa te wątki przewodzą historii – mowa o uwalnianiu się z toksycznej relacji, sporze indywidualizmu z kolektywizmem oraz o złowrogim działaniu niektórych ruchów religijnych. Tematów do dyskusji rodzi się tym więcej, im częściej wracamy do dzieła Ari Astera, zachęcam zatem, aby na projekcję wziąć kogoś do towarzystwa.

 

Komentarze

  1. Film jest niełatwy w odbiorze. Wymaga odporności na drastyczne sceny, a równocześnie wrażliwości i empatii w kwestii rozumienia działania bohaterów. Mechanizm działania sekty stanowi sedno problemu i znacznie przekracza oczekiwania widza. Ten mechanizm, w formie przedstawionej w filmie, jest być może nieco przerysowany, ale co do zasady, słuszny. Do tego przewodniego tematu dochodzą wątki poboczne: relacje międzyludzkie, naturalny instynkt - tematy bliskie nam wszystkim w codziennym życiu. Wszystko to jest pod kontrolą przywódców, choć sami przywódcy nie są w filmie bardzo wyraźnie zdefiniowani. Uważam, że jako film jest to bardzo godne uwagi dzieło, o znacznej wartości wychowawczej, bez względu na wiek odbiorcy. Mało prawdopodobne żebyśmy kiedykolwiek znaleźli się w sytuacji jak bohaterowie filmu, ale warto zdawać sobie sprawę z tej feralnej możliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twoją wypowiedź. Również nie spodziewam się, aby wielu widzów / widzek tego filmu znalazło się w podobnej sytuacji. Nie zaprzeczę, ludność Harga została przedstawiona w sposób przerysowany, przejaskrawiony. Chyba nie powinno to rozczarowywać :) W końcu "Midsommar" jest filmem fabularnym, a nie dokumentalnym. Identyczna społeczność nigdy nie istniała.

      Zgadzam się, że prezentuje on znaczne walory wychowawcze. Zapomniałam podzielić się jeszcze jedną myślą: oprócz ukazania sposobu działania sekty, uczy też, jak ważna w życiu jest czujność czy roztropność. Grupa cudzoziemców składała się na początku z Dani, Christiana, Josha, Marka, Connie i Simona, a zatem z sześciu osób. Ich szok, wywołany krwawymi rytuałami, wydaje się być jak najbardziej naturalny. I mimo poczucia zagrożenia... dali się rozdzielić.

      Łatwiej skrzywdzić człowieka samotnego niż działającego w grupie. Prawda?

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wiedźmy nie będą istnieć, gdy przestaniesz je palić

Co świętować w lutym?

Syndrom rozczarowanej królewny – patologiczna miłość według Walta Disneya